Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma rzekami był sobie wielki Czarny Pałac. Ten Czarny Pałac schowany był w przepastnej gęstwinie wielkiego Czarnego Lasu. W pałacu mieszkał Czarny Pan. Mieszkał tam już od wieków, bo jedynie najstarsi ludzie pamiętają jego nastanie. Ludziska z bliskich i dalszych okolic bali się jednak tego Czarnego Pałacu jak i Czarnego Pana. Starzy powiadali, że nocą jakieś nieludzkie wycie dochodziło z dolnych komnat Pałacu. Podobno wyli tak ci śmiałkowie, co bez obawy Bożej za długo w karczmie przesiadywali i gorzałką łeb zalewali. Tak więc chłopy mu złorzeczyli, białki natomiast cichą wdzięcznością go obdarzały. Zawsze można było chłopa, który za duże upodobanie miał w gorzałce, Czarnym Pałacem postraszyć. Były ponoć i takie, które diabłu dusze zaprzedawały za złoto. A złoto to Czarnemu Panu zawoziły, co by ich chłopa wziął sobie. Oj, wielka determinacja była tych nieszczęsnych białogłów, co same siebie gotowe były zaprzedać. Widać z tego, że i bardzo czarna była dusza Czarnego Pana, bo inaczej nigdy w życiu nie wziąłby takiego czarciego złota. Takie złoto podobno wypala duszę na węgiel i żadnej nadziei już nie ma dla takiego co je przyjął.
Wszyscy się dziwią czemu Pan tak długo tam siedzi skoro ponoć jedynie jest zarządcą Czarnego Pałacu. Ale widać, że to kraina już całkiem przez ludzi i Boga zapomniana.
Okoliczna ludność nie śmiała wypowiadać głośno imienia możnego Pana, aby jakaś bieda nie spotkała opatrznie szafującego słowami. Bali się więc i służyli mu jak umieli. Bali się, bo i mieli o co. Cała chudoba była Pana. Pracowali u niego na chleb choć suchy. Dach nad głową także mieli dzięki łaskawości Pana. Zdarzało się czasem, że Pan w przypływie dobrego humoru i w świat daleki kogoś wyprawił.
Znalazł się przed laty i śmiałek, który z żelaznym listem przyjechał ponoć do Czarnego Pałacu. Sam Król Jegomość dał mu ów list żelazny i kazał przyjrzeć się z bliska, czy aby prawdę ludziska prawią o okrucieństwach Czarnego Pana. Skąd się o tym Król Jegomość dowiedział, tylko jemu samemu wiadomo.
Nie wiedział tego też i Czarny Pan. Srożył się wielce, nadymał, ale rad nie rad musiał całe swoje posiadanie pokazać. To co ponoć ukazało się oczom królewskiego posłańca, nawet w najstraszniejszych snach się nie pojawiało. Przepastne czeluście pałacu zimne były tak, że uwięzionym tam w zimie chłopom, jak i tym co ponoć dobrowolnie przyszli, ubrania przymarzały do legowisk. Zupa, którą ich karmiono, zamarzała w miskach. Wszyscy tam obecni karmieni byli obowiązkowo długimi przemówieniami Czarnego Pana. Mówił od wieków to samo i ponoć w środku nocy jak mu się przypomniało, że jeszcze nie dość udręczył biednych chłopów, też im w głowie swoim gadaniem mieszał. Sprzeciwić się nikt mu nie śmiał, bo każdemu dawał jakieś tajemne proszki do łykania, a niejeden i w ciało miał wbite to paskudztwo, co od gorzałki niby powstrzymywać go miało. Pan miał za to darmową siłę roboczą co mu dla okolicznych wójtów ciężką roboty wykonywała. Co ze złotem się działo, tego nikt nie doszedł. Najgorsze było to, że Pan wszystkim dookoła pokazywał siebie jako obrońcę rodzin i dusz ludzkich, co pomaga nieszczęśnikom.
Dawno ślady posłańca zostały zasypane. Lata minęły, a Czarny Pan jak siedział w Czarnym Pałacu, tak siedzi. Ludziska mówią, że za to swoje czarcie złoto, to i z komnat królewskich wykraść kazał pisma nieprzychylne, a ludziom kazał rozgłaszać, że Król Jegomość bardzo sobie go ceni i za przyjaciela swego uważa.
Biedni ci ludzie, co Czarnym Lasem są karani za swe upodobanie do gorzałki. Biedni ci ludzie co żyć i pracować tam muszą, dla kawałka chleba i dachu nad głową. Biedne to królestwo, które takich zarządców ma w swoich dziedzinach.
Bajka nie kończy się szczęśliwie... chyba, że zjawi się jakaś dobra wróżka I... Ale wtedy to będzie już zupełnie inna bajka - niebajka.
Bajarz Wędrowny