Tradycja Piąta Wspólnoty Anonimowych Alkoholików brzmi: Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi.
Pomysł samopomocy i wzajemnego wsparcia alkoholików zrodził się około 100 lat przed oficjalną datą powstania Wspólnoty AA. W roku 1840, w Baltimore (USA) powstało Stowarzyszenie im. Waszyngtona (Washingtonian Society). Początkowo jego członkami byli jedynie alkoholicy. W niedługim czasie liczba członków Stowarzyszenia przekroczyła wprawdzie 100 tysięcy, ale coraz więcej było w nim osób nie uzależnionych, polityków, działaczy społecznych i innych. Szeroko rozszerzony został także zakres działalności i zainteresowań Stowarzyszenia. Jego członkowie z zapałem angażowali się w walkę o zniesienie niewolnictwa oraz inne działania polityczne i społeczne.
Bez względu na to, jak szczytne idee przyświecały jego członkom, Stowarzyszenie szybko utraciło w ten sposób zdolność pomagania alkoholikom. Jednak doświadczenie to zostało wykorzystane podczas tworzenia i redagowania Tradycji Wspólnoty AA.
5 Tradycja Wspólnoty AA
W swoim czasie popełniłem kilka różnych błędów typowych zapewne dla wielu nowicjuszy: zachłysnąwszy się Programem AA, a dokładniej jego skutecznością, wyraźnie zauważalnymi efektami, chciałem to cudowne narzędzie wykorzystać bardziej, na szerszą skalę, „nie chować światła pod korcem”, ale użyć go wszędzie tam, gdzie ktoś potrzebuje pomocy. Kierowałem się współczuciem, życzliwością, dobrą wolą i bezinteresownością, ale… dobrymi chęciami ponoć wybrukowane jest piekło.
Pewnego razu nieomalże wymusiłem na grupie zgodę na uczestnictwo w zamkniętym mityngu AA lekomanki i hazardzisty (żadne z nich nie było uzależnione od alkoholu). Oni potrzebowali pomocy i o nią prosili, a ja byłem pełen współczucia.
W zasadzie można by powiedzieć, że przecież nic takiego się nie stało, z mityngu wyszedł obrażony i urażony tylko jeden z alkoholików, a zawsze mogę twierdzić, że jego złości, urazy i obrażanie się, to jego problem, a nie mój, ale… Jakoś nie do końca byłem z siebie zadowolony.
Przypomniała mi się telewizyjna reklama czegoś tam, a w niej hasło: „jeśli coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę jest do niczego”.
Zadałem sobie wtedy pytanie: czy jest możliwe, że skuteczność Anonimowych Alkoholików jest tak duża, głównie dlatego, że koncentrują oni wszystkie siły i środki na tym jednym jedynym celu, nie rozdrabniając swojego potencjału na inne dziedziny? Egoizm? Nie - pragmatyzm.
Jeśli przez wszystkie te lata Anonimowi Alkoholicy czegoś się dobrze nauczyli, to wyciągania wniosków z porażek i korzystania z bolesnych, a czasem nawet tragicznych, doświadczeń. To nie klub koleżeński, tu gra idzie o życie. A jeśli tak, to nie stać nas na przeznaczanie na ten cel tylko części wysiłków. Jeżeli będziemy starali się być dobrzy i pomagać wszystkim, to bardzo szybko (historia, którą wspomniałem na początku!) przestaniemy być zdolni do pomagania nawet sobie samym. A jako pijący alkoholicy na pewno nikomu już nie pomożemy.
W książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” jej autor załatwia sprawę krótko: „Lepiej robić jedną rzecz znakomicie, niż wiele rzeczy kiepsko. Oto istota Piątej Tradycji”. Jasne i proste!
Z kolei w „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” znaleźć można (str. 302) taki oto tekst: „Dajmy odpór dumnemu założeniu, że skoro Bóg umożliwił nam sukces w jednej dziedzinie, naszym przeznaczeniem jest stać się pośrednikami dla każdego”.
Kiedy dobrnąłem jakoś do 5 Tradycji AA i uznałem, że jak najbardziej jest ona dla mnie, pomimo, że zaczyna się od słów „Każda grupa…”, pojawiły się kolejne „schody”, rozmaite wątpliwości i problemy.
Związane były one przede wszystkim z pytaniami: co w praktyce oznacza „nieść posłanie” - a przy okazji, jak to posłanie brzmi - oraz, kim jest alkoholik, „który wciąż jeszcze cierpi”?
Podpatrując i podsłuchując kolegów z dłuższym stażem trzeźwienia i ja swego czasu z zadowoleniem mawiałem, że posłanie AA to ja niosę przez samą swoją obecność na mityngach i nawet jeśli się tam nie odzywam, to i tak zrobiłem swoje, a w domyśle - zasłużyłem na pochwałę. No, cóż… Może jest w tym jakaś racja i sens, natomiast na swój użytek dzisiaj „widzę” to zagadnienie odrobinę inaczej.
Posłanie AA wydaje mi się czymś w rodzaju „dobrej nowiny” dla osób uzależnionych, która brzmi tak: alkoholik może żyć, a nawet dobrze żyć, bez alkoholu. I… to w zasadzie wszystko.
Jak zrealizować to założenie w praktyce, temat poradni odwykowych, terapii dla osób uzależnionych, mityngów, Programu 12 Kroków AA i jego praktycznej realizacji, to wszystko są sprawy następne.
Czy tak rozumiane posłanie (alkoholik może dobrze żyć bez alkoholu) niesiemy podczas mityngów AA kolegom alkoholikom z kilkuletnią abstynencją? Tu stajemy przed pytaniem, kim ostatecznie jest ten alkoholik, „który wciąż jeszcze cierpi”?
Wydaje się, że i na to pytanie autor wyżej wspomnianych książek, odpowiada w Wielkiej Księdze chyba dość jednoznacznie: „… nasza wspólnota doszła do wniosku, że ma tylko jedno i wyłącznie jedno szczytne zadanie: nieść posłanie AA tym wszystkim, którzy nie wiedzą, że mają wyjście”.
Co ponadto? W „SKRYTCE 243” z października 2003, a artykule pod tytułem „Nasz główny cel” znaleźć można powiedzenie: „Jeżeli trzeźwość nie rodzi trzeźwości, oznacza, że jej nie było, albo umarła jak drzewo, które uschło zanim zakwitło, pozbawione życiodajnego środowiska”.
Pewnie nie wrócą już czasy, w których Anonimowi Alkoholicy wyciągali pijaków z barów, lub odwiedzali w Izbie Wytrzeźwień, ale czy coś stoi na przeszkodzie, żeby w tejże Izbie, na detoksie, w przychodni rejonowej i innych takich czy podobnych miejscach, zostawić ulotki informujące, że jest nadzieja?
Czy stoi coś na przeszkodzie, żebym dbał o swoją grupę AA i starał się wraz z innymi jej członkami, by funkcjonowała zgodnie z zasadami AA i skutecznie niosła posłanie Wspólnoty?
Bo codzienną „materializacją” 5 Tradycji jest także – a może przede wszystkim – służba.
Tu, wydaje mi się, problemów miałem najwięcej, a i zmiany, które obserwuję w swojej postawie wobec służb AA, są chyba najbardziej spektakularne.
Startowałem z pozycji mocno niechętnej podejrzliwości wobec osób pełniących dowolne służby i samej idei służb. Wynikało to oczywiście z mojego kompletnego niezrozumienia celu i sensu tych działań. Przechodziłem dość długi etap obojętności, następnie ograniczonej akceptacji, ale tylko służb wewnątrz grupy i kilku innych i w pewnym momencie zatrzymałem się na stanowisku, które można określić jako zrozumienie i nawet szacunek dla osób pełniących służby i spłacających w ten sposób swój dług wobec Wspólnoty AA. Dostrzegałem już cel, choć nie do końca rozumiałem głęboki sens tego zagadnienia.
W moim życiu ten okres wydaje mi się niezwykle ważny – uznawałem już własne zobowiązania i powoli stawałem się gotowy, jak normalny, dorosły człowiek, rozpocząć ich regulowanie. W tym stanie ducha i umysłu mogłem już, w sposób mniej więcej składny, pełnić jakąś służbę.
Cel całej struktury służb AA był już dla mnie jasny – chodzi o sprawne, skuteczne działanie Wspólnoty, ale jaki sens – prywatny, osobisty, wewnętrzny – ma to konkretnie dla mnie?
Pewnego razu, opowiadając jakieś wydarzenie, mój sponsor powiedział, że jedynym celem i sensem mojej służby jest to, abym stawał się lepszy. To było właśnie TO!
Przez rok służby w Intergrupie nauczyłem się więcej niż przez kilka lat chodzenia, nawet dość często, na mityngi. Paradoksalne jest to, że najwięcej nauczyli mnie oponenci i przeciwnicy. Ale nie, nie moi przeciwnicy – w służbach nie powinno być przeciwników – chodzi mi o przeciwników pewnych moich postaw, zachowań, myślenia. Przeciwników mojego egoizmu i egocentryzmu.
Pozornie mogło się wydawać, że wszystko jest w porządku – no, przecież chodzę na mityngi, nie piję, a utrzymywanie abstynencji nie stanowi w tej chwili dla mnie problemu. Po co mam być, stawać się coraz lepszym człowiekiem? Dla kogo? Dopóki pamiętam i wierzę w słuszność powiedzenia, zgodnie z którym „tyle tylko jesteśmy warci, ile potrafimy pomóc drugiemu człowiekowi”, nie powinienem mieć większych problemów z odpowiedzią.
Stając się lepszym człowiekiem, w szerokim znaczeniu tego słowa, więcej mam do ofiarowania, lepiej i skuteczniej jestem w stanie pomóc… alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi.
Tak oto potrzebowałem półtora tysiąca słów, żeby zbliżyć się nieco do tej treści, którą dr Bob wyraził podczas swojego ostatniego publicznego wystąpienia. Dowcip polega na tym, że on zrobił to jednym zdaniem mówiąc, że jak ścisnąć cały ten program, to właściwie zostają dwie rzeczy: miłość i służba.
Meszuge
alko.opole.pl
|