>Czy kiedykolwiek poznam sekret tworzenia harmonijnych związków? Dlaczego muszą przynosić nam wciąż nowe wyzwania?
-Nie ma żadnej tajemnicy, jeśli chodzi o udane związki. Rzecz polega po prostu na tym, aby pokazać to, co już się wie. Możliwy jest szczęśliwy związek, pod warunkiem, że robi się z niego właściwy dla niego użytek, a nie narzuca mu wymyślonego przez siebie celu.
Związki wciąż przynoszą nam nowe wyzwania; nieustannie wymagają od nas, abyśmy tworzyli i wyrażali coraz wyższe aspekty, coraz wspanialsze wizje, a nawet coraz chlubniejsze wersje siebie. Nigdzie indziej nie można tego osiągnąć z równa skutecznością, bezpośredniością i szlachetnością, co właśnie w związku. Tak naprawdę, bez związków jest to w ogóle niemożliwe.
Tylko dzięki związkom z innymi ludźmi, miejscami i zdarzeniami, możesz zaistnieć (jako poznawalna wielkość, jako dające się określić coś
we wszechświecie. Pamiętaj, że gdyby odjąć całą resztę, ty przestajesz być. Istniejesz tylko w stosunku do innych. Tak się sprawa ma w świecie relatywnym, w przeciwieństwie do świata absolutu – gdzie przebywam Ja.
Kiedy to pojmiesz z całą jasnością, kiedy uchwycisz to w całej głębi, wówczas chwalić będziesz wszelkie doświadczenia, a w szczególności zbliżenia z drugim człowiekiem, albowiem poznasz ich konstruktywny, w najwyższym znaczeniu tego słowa, wymiar. Zobaczysz, jak mogą być użyte, jak musza byt i są używane (czy tego chcesz czy nie), do wznoszenia Twojej Prawdziwej Istoty.
Budowla ta może być wspaniałym dziełem, opartym na celowo przyjętym założeniu, albo czysto przypadkowym zestawieniem. Możesz być kimś kształtowanym przez zdarzenia, albo tym, kim postanowisz byt i jak postanowisz działać w odpowiedzi na nie. To ta druga postawa sprzyja świadomemu urzeczywistnianiu Jaźni.
Chwal wiec każdy związek, każdy traktuj jako szczególny i pomocny w tworzeniu tego, Czym Naprawdę Jesteś.
Lecz twoje pytanie, jak rozumiem, dotyczy osobistych, romantycznych związków. Zatem niech Mi będzie wolno zająć się właśnie ludzkimi związkami uczuciowymi – które wciąż sprawiają ci tyle kłopotu! Kiedy miłosny związek zawodzi (zawodzi w ściśle ludzkim rozumieniu tego słowa, czyli nie przynosi pożądanych rezultatów), dzieje się tak, ponieważ przede wszystkim zawarty został z niewłaściwych powodów.
(“Niewłaściwy" to, rzecz jasna, pojecie względne, mierzone w odniesieniu do tego, co uznawane jest za “właściwe" – czymkolwiek to ostatnie jest! Trafniej można by to wyrazić mówiąc, że “związek zawodzi – zmienia postać – najczęściej wtedy, gdy zawarty został z powodów nie całkiem sprzyjających jego przetrwaniu."
Większość ludzi tworzy związki uczuciowe z myślą o tym, co mogą zyskać, a nie co mogą wnieść.
Celem związku jest uwidocznienie tej naszej cząstki, którą postanawiamy okazać, a nie pojmanie i zagarnięcie – wybranej cząstki drugiej osoby.
Cel wszelkich związków – i wszelkiego życia – jest jeden: byt i decydować, Kim W Istocie Jesteś.
Mówienie, że dopóki nie zjawiła się ta szczególna osoba, byłeś “nikim", jest niezwykle romantyczne, ale niezgodne z prawdą. Co gorsza, wywiera na nią ogromny nacisk, aby stała się tym, czego się po niej spodziewasz, a czym nie jest.
Nie chcąc ciebie “zawieść", próbuje się nagiąć do twoich oczekiwań, aż w końcu opada z sił. Nie jest już w stanie sprostać swojemu wizerunkowi w twoich oczach. Wypełnić ról, jakie jej przydzielono. Narasta poczucie krzywdy. Potem przychodzi gniew.
Wreszcie, chcąc ratować siebie (oraz związek), nasi ukochani zaczynają upominać się o swoje, działać zgodnie ze Swoją Prawdziwą Istotą. Wtedy mniej więcej mówimy, że się ,,zmienili".
Deklaracje, że odkąd ta specjalna osoba dzieli z tobą życie, czujesz się spełniony, są urocze. Lecz nie chodzi o to, żeby związać się z drugą osobą, aby ciebie dopełniła, ale aby dzielić z nią swoją pełnię.
W tym zawiera się cały paradoks ludzkich związków: Nie potrzebujesz tej szczególnej osoby, aby doświadczyć w pełni, Kim Naprawdę Jesteś, a... bez drugiego jesteś niczym.
To zagadka i cud ludzkiego doświadczenia, źródło radości i frustracji. Potrzebne jest głębokie zrozumienie i całlkowite oddanie do sensownej egzystencji w obrębie tego paradoksu. Niewielu to potrafi.
W wieku, w którym wkraczasz w związki, jesteś pełny oczekiwań, roznosi cię energia, serce masz szerokie, a dusze ochocza.
Jednak po wejściu w wiek średni, miedzy czterdziestym a sześćdziesiątym rokiem życia, niektórzy prędzej, inni później, nieuchronnie rozstaja się ze swym najwspanialszym marzeniem, porzucają najszczytniejsza nadzieje i zadowalają się tym, co jest. To takie proste, a tak boleśnie niezrozumiale, tragicznie wypaczone: najwspanialsze marzenie, najwyższe wyobrażenie, najmilsza nadzieję związaliście z druga osoba, a nie ze swa Jaźnią. Powodzenie związku mierzyliście tym, do jakiego stopnia ta druga osoba sprostała waszym wymaganiom, i odwrotnie. Lecz jedyna prawdziwa miara jest to, do jakiego stopnia sprostałeś własnym wymaganiom wobec siebie.
Związki są uświęcone, ponieważ zapewniają najwspanialsza życiowa okazje – w istocie nawet jedyną i niepowtarzalna okazje – kształtowania doświadczenia twej najwyższej koncepcji własnej Jaźni. Zawodzą wtedy, gdy postrzegasz je jako najwspanialszą życiową szansę kształtowania doświadczenia twej najwyższej koncepcji Jaźni drugiego.
Niech każdy z partnerów martwi się o swoją Jaźń – czym jest, co robi, co posiada; czego pragnie, poszukuje, doświadcza; co daje, tworzy; a wszystkie osobowe relacje świetnie spełniłyby swoje zadanie – i świetnie przysłużyłyby się partnerom!
Niech każdy z partnerów martwi się nie o drugiego, ale tylko i wyłącznie o siebie.
Ta nauka może się wydać dziwna, gdyż uczono cię, że najdoskonalszy związek to taki, w którym troszczysz się wyłącznie o drugą osobę. Ale powiadam ci: przyczyną nieudanego związku jest skupienie uwagi na partnerze, przybierające wręcz formę obsesji.
Jaki jest? Co robi? Co ma? Co mówi? Czego chce? Żąda? O czym myśli? Czego oczekuje? Co planuje?
Mistrz rozumie, że to wszystko nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, jaki ty jesteś w stosunku do tego.
Osoba najbardziej kochająca to taka, która skupia się na sobie, na swej Jaźni.
To dość radykalny pogląd...
Po bliższym zbadaniu okazuje się, że nie. Jeśli nie potrafisz kochać siebie, nie możesz pokochać drugiego. Wielu popełnia błąd, gdyż dąży do pokochania siebie przez miłość do drugiego. Oczywiście, nie zdają sobie z tego sprawy. Nie jest to świadome działanie. Odbywa się w ukrytych pokładach umysłu, które nazywacie podświadomością. Myślą sobie tak; “Jeśli tylko będę kochał innych, oni pokochają mnie. Wówczas będę kochany i będę mógł pokochać sam siebie."
Druga strona medalu wygląda tak, że mnóstwo ludzi siebie nienawidzi, ponieważ maja wrażenie, że nikt ich nie kocha. To urojenie, ponieważ w rzeczywistości inni ich kochają, ale prawda nie ma znaczenia. Choćby nie wiem ilu ludzi deklarowało im swą miłość, i tak będzie to za mało.
Po pierwsze, nie wierzą ci. Podejrzewają, że próbujesz nimi manipulować – coś uzyskać. (Jak ktoś może darzyć ich miłością takimi, jacy naprawdę są? Nie. To jakaś pomyłka. Tobie o coś chodzi! O co ci właściwie chodzi?)
Siedzę zastanawiając się, jak to możliwe, że ktoś ich kocha. Wiec ci nie wierzę i każą ci to w jakiś sposób udowodnić. Musisz wykazać swoja miłość. W tym celu mogę cię poprosić, abyś zmienił swoje zachowanie.
Następnie, jeśli dojdzie już do tego, że są w stanie ci uwierzyć, natychmiast zaczynaję się martwić, jak twoje miłość zachować. Toteż, aby nie utracić twojej miłości, zaczynaję zmieniać swoje postępowanie.
W taki oto sposób dwoje ludzi dosłownie się w związku zatraca. Wstępują w zwięzek z nadzieję, że się odnajdą, a w rezultacie się gubią.
Zatracanie własnej Jaźni jest najczęstszą przyczyną rozgoryczenia iv tego rodzaju parach.
Dwoje ludzi łączy się ze sobą, licząc na to, że nowa całość okaże się większa od sumy poszczególnych składników, i odkrywa, że jest ona mniejsza. Czują się pomniejszeni w stosunku do tego, jacy byli osobno. Mniej zdolni, mniej atrakcyjni, mniej ekscytujący, mniej radośni, mniej zadowoleni.
Dzieje się tak, ponieważ naprawdę są mniejsi. Wyrzekli się większej części swej tożsamości po to, aby być i pozostać w związku z drugą osobą.
Stosunki między dwojgiem ludzi nie po to zostały ustanowione. Ale w taki właśnie sposób są doświadczane, i to powszechnie.
Dlaczego? Dlaczego?
Ponieważ ludzie stracili z oczu (jeśli kiedykolwiek mieli to na oku) prawdziwy cel związku.
Odkąd przestaliście postrzegać siebie nawzajem jako święte dusze odbywające świętą podróż, nie możecie dostrzec celu, powodu wszelkich związków.
Dusza się wcieliła, a ciało ożyło, z myślę o ewolucji. Ewoluowanie, stawanie się. Do tego właśnie służy twój stosunek do wszystkiego: samostanowienia o tym, czym się stajesz.
Po to tutaj jesteś. Na tym polega radość kształtowania Jaźni. Poznawania Jaźni. Stawania się, świadomie, tym, czym pragniesz zostać. Oto, czym jest samoświadomość.
Wprowadziłeś swoje Jaźń do świata względności, aby zyskać narzędzia potrzebne do poznania swej prawdziwej istoty i jej doświadczenia. Zaś twoja prawdziwa istota to wybór sposobu bycia w odniesieniu do wszystkiego innego.
Związki osobiste to najważniejsze składniki tego procesu. Staję się przez to uświęconym polem. Właściwie nie maję nic wspólnego z drugim człowiekiem, mimo to, ponieważ zakładają udział innych, z drugim łączy je wszystko.
Tak przedstawia się boska dychotomia. Zamknięty krąg. Nie jest wiec taki radykalny pogląd, że “błogosławieni, którzy są skupieni na sobie, albowiem oni będą oglądać Boga". To całkiem przyzwoite zadanie życiowe – poznanie najwyższego aspektu własnej Jaźni i ześrodkowanie na nim.
Toteż podstawowe relację dla ciebie jest przede wszystkim relacja z Jaźnie. Wpierw musisz nauczyć się szanować i kochać swoją Jaźń.
Najpierw musisz dostrzec godność w sobie, zanim dostrzeżesz ją w bliźnim. Najpierw musisz uznać za błogosławionego siebie, zanim uznasz za takiego bliźniego. Najpierw musisz odkryć świętość w sobie, zanim odkryjesz ją w bliźnim.
Jeśli odwrócisz kolejność – do czego nawołują liczne religie – i uznasz najpierw świętość bliźniego, stanie się to zarodkiem urazy. Nikt z was nie może przeboleć tego, że drugi okazuje się świętszy od niego. Mimo to wasze religie nakazują wam czcić innych bardziej od samego siebie. Tak też postępujecie – do czasu. Potem ich krzyżujecie.
Umęczyliście (w taki czy inny sposób) każdego z moich Mistrzów, nie tylko tego Jednego. I uczyniliście tak nie, dlatego, że są od was bardziej świeci, ale ponieważ sami im to przypisaliście.
Moi posłańcy zawsze głoszą to samo – nie: “Ja jestem od was świętszy", ale: “Ty jesteś równy mi w świętości".
Tego przesłania nigdy nie usłyszeliście; nigdy tej prawdy nie przyjęliście. I stad też nie umiecie prawdziwy, i czysta miłością pokochać drugiego. Albowiem nie pokochaliście siebie.
Oświadczam wiec wam: bądźcie odtąd i na zawsze skupieni na swojej Jaźni. Patrzcie na to, jacy wy jesteście, co wy robicie i co wy macie w każdej poszczególnej chwili, a nie na to, co dzieje się z drugim.
Nie w akcji drugiego, ale we własnej reakcji znajdziesz swoje zbawienie.
Rozumiem, ale brzmi to trochę tak, jakbyśmy nie powinni zwracać uwagi na to, co wyrządza nam druga strona. Mogą robić cokolwiek, ale dopóki zachowamy równowagę, skupimy się na Jaźni i wykażemy właściwą postawę, nie będą w stanie nas dotknąć. Ale inni nas dotykają. Ich czyny nierzadko nas ranią. Właśnie kiedy do związku zakrada się ból, nie wiem, co począć. Mówi się: “zdystansuj się od tego, nie przywiązuj żadnego znaczenia", ale łatwiej powiedzieć niż wykonać. Mnie naprawdę ranią słowa i zachowania drugiej strony.
Nadejdzie dzień, że przestanie ci to sprawiać ból. W tym dniu uświadomisz sobie – i urzeczywistnisz – prawdziwe znaczenie związków, ich prawdziwy powód. Reagujesz w ten sposób, ponieważ tego nie pamiętasz. Ale to nic nie szkodzi. Tak dokonuje się rozwój. To etap ewolucji. W związku gra idzie o dusze, o postęp. Na tym polega głębokie zrozumienie, i gruntowne przypomnienie. Dopóki sobie nie przypomnisz, nie uprzytomnisz, jak należy wykorzystać związki do wznoszenia Jaźni, musisz pozostać i działać na poziomie, na którym się obecnie znajdujesz. Poziomie rozumienia, poziomie chęci, poziomie pamięci.
Są rozwiązania, które możesz zastosować, kiedy reagujesz z bólem i urazą na to, co druga strona mówi, robi czy przedstawia. Przede wszystkim należy przyznać się przed sobą i partnerem, co dokładnie odczuwasz. 'Wielu z was boi się odsłonić, ponieważ uważacie, że to “nie wypada". Gdzieś w głębi przekonujesz siebie, że pewnie głupio “tak to odczuwać". To poniżej twojej godności. “Unosisz się honorem". Ale nic nie możesz poradzić. Wciąż to odczuwasz.
Jest tylko jedna rada. Musisz uszanować swoje uczucia. Szacunek dla własnych uczuć oznacza szacunek dla Jaźni. A musisz kochać bliźniego jak siebie samego. Czy można bowiem oczekiwać, że zrozumiesz i uszanujesz uczucia drugiego, jeśli nie darzysz poważaniem uczuć zrodzonych we własnej Jaźni?
Dlatego wszelkie obcowanie z innym człowiekiem należy zaczai od ustalenia swej tożsamości; Kim Jestem i Kim Pragnę Być w stosunku do niego.
Często nie pamiętasz, Kim Jesteś, i nie wiesz, Kim Chcesz Być, dopóki nie wypróbujesz kilku różnych sposobów istnienia. Dlatego tak ważny jest szacunek dla własnych uczuć.
Jeśli pierwsza reakcja jest negatywna, często wystarcza przyznanie się do nie], aby się od niej uwolnić. Złość, wzburzenie, niesmak, wściekłość, chęć zemsty – aby się tych emocji wyrzec jako niezgodnych z tym, Co Pragnę Przedstawiać, trzeba najpierw je w sobie uznać.
Mistrzem jest ta Jaźń, która ma za sobi} dość takich doznań, aby móc przewidzieć swój ostateczny wybór. Ona nie musi niczego wypróbowywać. Stroiła się już w te “szaty" i wie, że jej “nie pasują"; nie są “jej". A ponieważ życie Mistrza to ciągłe wdrażanie idei urzeczywistniania Jaźni takiej, jaką siebie widzi, nie ma w nim miejsca na takie nieprzystające do Niej uczucia.
Dlatego Mistrz pozostaje niewzruszony w obliczu zdarzeń, które inni mogliby nazwać nieszczęściem. Mistrz wita nieszczęście, albowiem wie, iż z nasion kieski (i wszelkiego doświadczenia) pnie się w górę Jaźń. A wzrastanie jest drugim podstawowym zadaniem życiowym Mistrza. Albowiem, gdy ktoś już siebie (Jaźń
urzeczywistnił, nie pozostaje mu nic innego jak dbać o jej przyrost.
Na tym etapie dokonuje się przejście od “gry o duszę" do dzieła Bożego, nad którym czuwam Ja!
Przyjmijmy na razie, że ty nadal grasz o swoją duszę. Dążysz do urzeczywistnienia swej prawdziwej istoty. Życie zapewni ci wiele sposobności do jej tworzenia (pamiętaj, że w życiu nie odkrywasz, lecz tworzysz).
Proces ten możesz rozpoczynać wciąż od nowa. l tak jest naprawdę – każdego dnia. Nie zawsze jednak zdobywasz się na taką samą odpowiedź. Nawet, jeśli doświadczenie zewnętrzne będzie identyczne, jednego dnia możesz postanowić być w stosunku do niego cierpliwy, życzliwy, miłujący. Drugiego dnia możesz okazać “mroczną stronę", złość, smutek.
Mistrzem jest ten, kto zawsze zdobywa się na taką samą odpowiedź – a jest nią najwyższy wybór.
Pod tym względem Mistrz daje się przewidzieć. Adept z kolei jest całkowicie nieobliczalny. Stopień zaawansowania na drodze duchowej można określić po tym, jak dalece twój wybór w odpowiedzi na sytuację jest przewidywalny.
Oczywiście, powstaje pytanie, co stanowi najwyższy wybór?
Zagadnienie to poruszały filozofie i teologie od zarania dziejów. Jeśli ta kwestia nie jest ci obojętna, już wstąpiłeś na duchową drogę. Albowiem rzecz ma się tak, że ogół ludzi obchodzi zupełnie inne zagadnienie. Nie – co stanowi najwyższy wybór, ale najbardziej korzystny? Albo, jak najmniej stracić?
Kiedy żyje się w oparciu o rachunek zysków i strat, zaprzepaszczona zostaje prawdziwa wartość życia. Szansa jest zmarnowana, sposobność niewykorzystana. Albowiem przez takie życie wyziera strach, takie życie zadaje kłam twej istocie.
Gdy nie jesteś strachem, stajesz się miłością. Miłością, której nie trzeba chronić, której nie można utracić. Jednak nigdy nie zaznasz jej w swoim doświadczeniu, jeśli zaprzątać cię będzie nieustannie to drugie zagadnienie, a nie pierwsze. Gdyż tylko ten, kto myśli, że w życiu jest coś do zdobycia lub stracenia stawia to drugie pytanie. I tylko ten, kto postrzega życie inaczej; kto ceni Jaźń; kto rozumie, że prawdziwym sprawdzianem nie jest wygrana bądź przegrana, lecz miłość lub brak miłości – tylko taka osoba zadaje pierwsze pytanie.
Ten, który stawia drugie pytanie, oznajmia: “Ja to moje ciało". Ta, która zadaje pytanie pierwsze, oświadcza: “Ja to moja dusza".
Niechaj ci, którzy mają uszy, słuchają. Albowiem powiadam ci: we wszelkich ludzkich relacjach, gdy dochodzi do sytuacji krytycznej, pozostaje jedno jedyne pytanie:
Jak postąpiłaby teraz miłość?
Nic innego nie ma znaczenia, nic innego dla duszy się nie liczy.
Ocieramy się tutaj o nader delikatna kwestie interpretacji, bowiem zasada czynu płynącego z miłości została opacznie zrozumiana – i to niezrozumienie zrodziło zawód i rozgoryczenie, tak wiele osób wiodąc na manowce.
Od wieków wpajano ci, że czyn płynący z miłością podyktowany jest wyborem tego, co przyniesie największe dobro drugiemu.
Lecz Ja mówię: wybór najwyższy to taki, który przyniesie największe dobro tobie.
Jednak jak to z głębokimi prawdami duchowymi bywa, również te mądrość łatwo wypaczyć. Rzecz wyjaśnia się trochę z chwila, kiedy uznasz, co stanowi największe dobro, jakie mógłbyś dla siebie uczynić. A kiedy dokonasz najwyższego wyboru, mroki tajemnicy rozwiewają się do końca, krąg się dopełnia i najwyższe dobro dla ciebie staje się największym dobrem dla drugiego.
Trzeba wielu wcieleń, aby to pojąć – a jeszcze więcej, aby to wprowadzić w życie – gdyż prawda ta zazębia się z inna, jeszcze donioślejszą: Cokolwiek uczynisz dla swojej Jaźni, uczynisz dla drugiego. Co czynisz drugiemu, czynisz swej Jaźni.
A to, dlatego, że ty i ten drugi to jedno.
A to z kolei, dlatego, że...
Nie ma nic prócz Ciebie.
Głosili to wszyscy Mistrzowie stąpający po tej ziemi. (“Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, cokolwiek uczyniliście najmniejszemu z mych braci, Mnieś-cie uczynili."
Jednak dla ogółu ludzi jest to wzniosła sentencja ezoteryczna, z niewielkim zastosowaniem praktycznym. Tymczasem z wszelkich “ezoterycznych" prawda ta ma największe praktyczne zastosowanie.
Należy mieć ją na uwadze tworząc związki, gdyż bez niej trudno sobie poradzić.
Zajmijmy się teraz stroną praktyczną, pomijając na razie wymiar czysto duchowy, ezoteryczny tej mądrości.
W myśl dawnego pojmowania, ludzie kierujący się dobrymi pobudkami, często pobożni, starali się swojemu partnerowi dogodzić, zapewnić to, co ich zdaniem było dla niego najlepsze. Niestety, w większości przypadków kończyło się to doznawaniem zniewag. Złym traktowaniem. Zaburzeniem związku.
Osoba, która usiłuje postępować “słusznie" z punktu widzenia partnera, a wiec szybko wybacza, okazuje współczucie, przymyka oczy na niektóre zachowania i problemy, koniec końców wpada w rozgoryczenie, gniew, staje się nieufna, nawet wobec Boga. Jak bowiem sprawiedliwy Bóg może wymagać nieustannej udręki, poświecenia, rezygnacji, nawet w imię miłości?
Prawda jest taka, że Bóg tego nie chce. Bóg prosi tylko, żebyś zaliczył też siebie do tych, których kochasz.
Bóg idzie dalej. Sugeruje – zaleca – abyś stawiał siebie na pierwszym miejscu.
Wiem, że niektórzy uznaję to za bluźnierstwo, za słowa, które nie mogą pochodzić od Boga, i znajda się jeszcze inni, którzy dopuszczą się rzeczy gorszej: przyjmą to jako słowo Boże i przekręca lub nagna, aby wykorzystać do własnych celów; usprawiedliwić bezbożne uczynki.
Powiadam ci – stawianie siebie na pierwszym miejscu w znaczeniu najwyższym nigdy nie prowadzi do czynu bezbożnego.
Jeśli wiec przyłapałeś się na niegodnym postępku, będącym wynikiem jak najlepszych wobec siebie in tencji, błąd ivynika nie z tego, że postawiłeś na pierwszym miejscu siebie, ale że opacznie pojąłeś, co jest dla ciebie najlepsze.
Oczywiście, ustalenie, co jest dla ciebie najlepsze, wymaga również określenia, co chcesz osiągnąć. Ten istotny element często jest pomijany. O co ci w życiu “chodzi"? Jaki masz cel? Bez odpowiedzi na te pytania kwestia tego, co jest “najlepsze" w danych okolicznościach, pozostanie zagadka.
W wymiarze praktycznym, jeśli chcesz kierować się swoim dobrem w sytuacji, gdy doznajesz krzywdy, pierwszym krokiem będzie przerwanie tej sytuacji. Będzie to z korzyścią i dla ciebie jako pokrzywdzonego i dla krzywdzącego. Albowiem nawet ten, który krzywdzi, doznaje krzywdy, jeśli pozwala mu się wyrządzać krzywdę.
Przynosi mu to szkodę, a nie uleczenie. Gdyż, jeśli ten, kto się znęca, przekonuje się, że jego działanie spotyka się z akceptacja, jaka wyniósł stad naukę? Lecz jeśli przekona się, że znęcanie się jest niedopuszczalne, jaką prawdę dzięki temu odkryje?
Dlatego też okazywanie innym miłości niekoniecznie oznacza pozwalanie im na wszystko.
Rodzice uczą się tego wcześnie w postępowaniu z dziećmi. Dorośli niechętnie stosują to wobec innych dorosłych, czy naród wobec drugiego narodu.
Lecz tyranom nie można pobłażać, ich tyranii trzeba położyć kres. W imię miłości własnej i miłości dla tyrana.
Oto odpowiedź na twoje pytanie, “Jak można usprawiedliwić wojnę, skoro miłość jest wszystkim, co istnieje?"
Czasem człowiek musi pójść na wojnę, aby dać najwspanialszy wyraz swej prawdziwej istocie – która brzydzi się wojna.
Przychodzi czas, że musisz wyrzec się tego, Czym Jesteś, aby tym być.
Niektórzy Mistrzowie nauczają: nie możesz mieć wszystkiego, dopóki nie będziesz gotów ze wszystkiego zrezygnować.
Tak wiec, aby ustanowić siebie jako zwolennika pokoju, człowiek musi nieraz rozstać się ze swym wizerunkiem kogoś, kto nigdy nie wojuje. Takie decyzje często narzucała ludziom historia.
To samo odnosi się do intymnych związków ludzkich. Życie może domagać się od ciebie, abyś określił swa tożsamość okazując to, czym nie jesteś.
Nie jest trudno to zrozumieć, jeśli się trochę pożyło, choć idealistycznie nastawionym młodym może się to wydać skrajne sprzecznością. Z perspektywy dojrzałości jawi się to bardziej jako boska dychotomia.
Nie znaczy to jednak, że jeśli ktoś ciebie zrani, ty musisz mu odpłacić tym samym. (Podobnie ma się rzecz w stosunkach miedzy narodami.) Po prostu chodzi o to, że przyzwolenie na wyrządzanie krzywdy raczej nie jest przejawem miłości – do siebie czy do drugiego.
To powinno załatwić sprawę pacyfistycznych poglądów, zgodnie, z którymi najwyższa miłość wymaga bierności w obliczu tego, co uznajesz za zło.
Ponownie wkraczamy na obszary ezoteryczne, ponieważ żadne poważne omówienie tego stwierdzenia nie może obyć się bez słowa “zło" i wartościujących sądów, jakie prowokuje. W rzeczywistości nie ma zła, są obiektywne zjawiska i doświadczenie. Jednak zadanie, jakie masz do wykonania w życiu, wymaga, abyś z rosnącego zbioru bezkresnych zjawisk wybrał rozproszoną garstkę tych, które uznasz za złe. Jeśli bowiem tego nie uczynisz, nie będziesz mógł nazwać dobrym ani siebie, ani czegokolwiek innego, a przez to poznać czy stworzyć swą Jaźń.
Przez to, co zwiesz złem, określasz siebie – jak i przez to, co zwiesz dobrem.
Największym złem byłoby, więc niedostrzeganie zła w ogóle.
Twoje życie toczy się w obrębie świata relatywnego, gdzie dana rzecz może zaistnieć tylko w stosunku do innej. To właśnie stanowi funkcje i przeznaczenie związków: związki mają ci dostarczać obszaru doświadczenia, w którym możesz się odnaleźć, określić i – jeśli postanowisz – nieustannie tworzyć siebie na nowo.
Bycie na podobieństwo Boga nie oznacza wyboru losu męczennika. I na pewno nie wymaga pogodzenia się z losem ofiary.
Na duchowej drodze – której końcowym etapem jest stan wykluczający odczuwanie bólu, straty czy urazy – warto uznać doznania bólu, straty i urazy za nieodłączne składniki doświadczenia, i wybrać wobec nich postawę odpowiadającą temu, Czym Jesteś.
Istotnie, myśli, słowa i uczynki innych nierzadko ranią – lecz tylko do czasu. Najszybszym sposobem na przebycie tego etapu jest całkowita szczerość – gotowość do zaakceptowania, uznania zasadności i otwartego wyrażenia tego, co czujemy w danej sprawie. Głoś swoją prawdę – łagodnie, ale w całej pełni. Żyj swoją prawdą – spokojnie, ale konsekwentnie i bez reszty. Zmieniaj swoją prawdę swobodnie i bezzwłocznie, kiedy dzięki doświadczeniu uzyskasz nowy wgląd.
Nikt rozsądny, a tym bardziej Bóg, nie kazałby ci, gdy twój partner cię zrani, “zdystansować się i nie przywiązywać do tego znaczenia". Jeśli już ci to sprawia ból, to za późno na nieprzywiazywanie znaczenia. Teraz twoim zadaniem jest określenie właśnie, co to oznacza – i okazanie tego.
Więc nie muszę być dręczoną żoną, poniewieranym mężem ani ofiarą związków, po to, aby je uświęcić, albo znaleźć uznanie w oczach Boga?
Wielkie nieba, oczywiście, że nie.
I nie muszę znosić ciągłego naruszania mojej god-dności, obrażania dumy, maltretowania psychiki i ranienia serca, aby móc powiedzieć, że “robiłem, co mogłem", “spełniłem obowiązek", “dotrzymałem przyrzeczenia"?
Ani przez minutę.
Więc błagam, powiedz mi, Boże – jakie obietnice powinienem składać tworząc związek; jakich umów dotrzymać? Jakie zobowiązania nakładają na nas związki? Gdzie szukać wskazówek?
Odpowiedź i tak do ciebie nie trafi – ponieważ zostawia cię bez żadnych wskazówek i unieważnia wszelkie umowy, jakie zawierasz. Po prostu nie masz żadnych zobowiązań. Ani w związkach z innymi, ani w całym życiu.
Żadnych zobowiązań?
Żadnych. Ani ograniczeń, ani zasad czy wytycznych. Nie krepują cię żadne okoliczności czy sytu-
acje, nie przymusza żaden kodeks czy prawo. Nie podlegasz żadnej karze za obrazę Boga, ani nie jesteś do niej zdolny – bowiem w oczach Boga nic nie jest obraźliwe.
Słyszałem to już przedtem – życie bez zasad. To duchowa anarchia. Nie wiem, jak to się może sprawdzać.
Nie ma sposobu, aby się nie sprawdziło – o ile chodzi ci o stwarzanie Jaźni. Jeśli jednak wyobrażasz sobie, że twoje zadanie polega na byciu tym, kim ktoś inny chce, abyś byt, w takiej sytuacji rzeczywiście brak reguł czy wskazówek niezwykle sprawę utrudnia.
Ale rozum docieka; jeśli Bóg oczekuje ode mnie określonego sposobu bycia, to dlaczego po prostu mnie takim nie stworzył? Dlaczego muszę się tak męczyć, aby stać się takim, jakim chce mnie widzieć Bóg? Dociekliwy umysł domaga się odpowiedzi – i słusznie, bo problem postawiony został trafnie.
Dogmatycy religijni próbują wam wmówić, że to Ja niby stworzyłem was jako od siebie gorszych, po to, abyście mogli się stać tacy jak Ja, pokonując wszelkie przeciwności – i ośmielę się dodać, zwalczając naturalne skłonności, w które Ja was podobno wyposażyłem.
Należy do nich skłonność do grzechu. Uczy się was, że w grzechu się narodziliście i w grzechu dokonacie żywota, i że grzeszenie leży w waszej naturze.
Jedna z waszych religii głosi nawet, że nic nie możecie na to poradzić. Wasze działania są daremne i bez znaczenia. Przejawem pychy jest sadzić, że można swoimi uczynkami “zapracować sobie" na niebo. Do nieba prowadzi tylko jedna droga i jest nią łaska, jakiej udziela ci Bóg za pośrednictwem Syna, którego uznałeś za swego zbawiciela.
Kiedy to nastąpi, zostajesz “zbawiony". Dopóki to nie nastąpi, próżne są wszelkie twe działania – życie, jakie prowadzisz, wybory, jakich dokonujesz, wysiłki na rzecz samodoskonalenia lub uczynienia się godnym w oczach Boga, wszystko to nie ma absolutnie żadnego wpływu. Nie jest w twojej mocy uczynić się godnym, gdyż jesteś z gruntu niegodziwy. Takim zostałeś stworzony.
Dlaczego? Bóg jeden wie. Może popełnił błąd. Nie całkiem mu wyszło. Może chciałby zabrać się do tego jeszcze raz. Ale cóż począć...
Urządzasz sobie ze mnie kpiny.
Nie, to wy kpicie sobie ze Mnie. Mówicie, że Ja, Bóg, stworzyłem z gruntu ułomne istoty, a następnie zażądałem, abyście stali się doskonali, w przeciwnym razie grożąc wam potępieniem.
Powiadacie, że po upływie kilku tysięcy lat złagodziłem swoje wymagania, ogłaszając, że odtąd niekoniecznie musicie być dobrzy, za to, kiedy robicie coś złego, musicie mieć wyrzuty sumienia i przyjąć za swego zbawiciela te jedyna istotę, która zawsze była bez skazy, zaspokajając w ten sposób moje pragnienie doskonałości. Mówicie, że Mój Syn – którego nazywacie Jedynym Doskonałym Bytem – odkupił wasza ułomność – ułomność pochodzącą ode Mnie.
Innymi słowy, Syn Boży wyratował was z tego, w co wpakował was Jego Ojciec.
Oto jak Ja to urządziłem, w powszechnym mniemaniu.
I kto tu, z kogo się naigrawa?
To już drugi raz w tej książce przypuszczasz frontalny atak na chrześcijański fundamentalizm. Dziwi mnie to.
Ty to nazwałeś “atakiem". Ja po prostu rozważam zagadnienie. A chciałbym ci uzmysłowić, że nie chodzi tu o “chrześcijański fundamentalizm", jak ty to ująłeś. Przedmiotem zagadnienia jest natura Boga, i Jego stosunku do człowieka.
Podnoszę to przy okazji omawiania zobowiązań – w związkach osobistych i w samym życiu.
Nie możesz uwierzyć w związek wolny od zobowiązań, ponieważ nie potrafisz zaakceptować siebie takim, jakim jesteś naprawdę. Życie w całkowitej wolności nazywasz “duchowa anarchia". Dla mnie to wielka Boża obietnica.
Tylko w ramach tejże obietnicy może zostać spełniony wielki Boży plan.
W związku z drugim człowiekiem nie masz żadnych zobowiązań. Masz tylko sposobność.
To sposobność, nie obowiązek, jest kamieniem węgielnym religii, podwaliną wszelkiej duchowości. Tak długo, jak będziesz widział to na odwrót, umykać ci będzie istota sprawy.
Relacje – ze wszystkim, co cię otacza – zostały pomyślane jako idealne narzędzie do pracy nad dusza. To, dlatego wszelkie związki ludzkie są święte. To, dlatego każdy związek osobisty jest obszarem uświęconym.
Pod tym względem kościoły nie mijają się z prawdą. Małżeństwo rzeczywiście stanowi sakrament. Ale nie z uwagi na święte obowiązki, jakie ze sobą niesie. Raczej z powodu niezrównanych możliwości, jakie stwarza.
Nie kieruj się nigdy poczuciem obowiązku wobec partnera. Rób wszystko z poczucia wspaniałej sposobności, jaka daje ci ten związek, sposobności do ustanowienia, i bycia, Kim W Istocie Jesteś.
To do mnie przemawia – mimo to za każdym razem, kiedy mój kolejny związek przeżywał kryzys, odchodziłem. W rezultacie uzbierało się ich kilka, podczas gdy jako chłopak sądziłem, że poprzestanę na jednym. Nie potrafię wytrwać w związku. Myślisz, że kiedyś się tego nauczę? Jak mogę się do tego przyczynić?
Brzmi to tak, jakby wytrwanie w związku było równoznaczne z powodzeniem. Nie myl długości z jakością. Pamiętaj, że twoim zadaniem tutaj nie jest sprawdzenie, jak długo jesteś w stanie pozostać w związku z drugą osoba, ale przede wszystkim, ustalenie, Czym Jesteś W Istocie, a następnie doświadczenie tego.
Nie zachęcam bynajmniej do tworzenia związków krótkotrwałych – lecz nie ma też wymogu długotrwałości.
Mimo to, choć nie ma takiej konieczności, na rzecz długotrwałych związków przemawia to, iż stanowią niezwykła okazje do obopólnego rozwoju, obopólnego wyrażania siebie i obopólnego spełnienia, co samo w sobie stanowi cenną ich zaletę.
Właśnie, właśnie! To znaczy, chciałem powiedzieć, że od dawna to podejrzewałem. Więc jak to osiągnąć?
Po pierwsze, upewnij się, że wchodzisz w związek z właściwych powodów. (“Właściwych" jest tutaj pojęciem względnym: “właściwych" w odniesieniu do twego doniosłego celu życiowego.)
Na co zwracałem uwagę już wcześniej, ludzie często są ze sobą z powodów “niewłaściwych" – po to, aby uniknąć samotności, zapełnić brak, pozyskać miłość albo kogoś do kochania, żeby wymienić kilka tych chlubnie j szych. Zdarza się jednak, że powodują nimi inne względy – ratowanie ego, przełamanie depresji, wzbogacenie swojego życia erotycznego, dojście do siebie po związku poprzednim, albo, choć to niewiarygodne, robią to dla rozrywki.
Żaden z tych powodów nie jest dostateczny i jeśli nie nastąpi jakiś dramatyczny zwrot, związek nie wypali.
Ja nie kierowałem się takimi względami.
Ośmielam się wątpić. Nie sądzę, abyś zdawał sobie sprawę, dlaczego wchodziłeś w kolejne związki. Nie sądzę, abyś na to patrzył pod tym kątem. Nie sądzę, abyś tworzył związki z myślą o ich celu. Na pewno wiązałeś się z drugą osobą, ponieważ byłeś “zakochany".
Dokładnie, tak.
I przypuszczam, że nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego “się zakochałeś"? Co wzbudziło w tobie taką właśnie reakcje? Jaka potrzebę, albo cały ich szereg, w ten sposób zaspokajałeś?
W większości przypadków, miłość pojawia się jako odzew na zaspokojenie potrzeb.
Potrzeby ma każdy. Ty potrzebujesz tego, drugi, czego innego. Oboje upatrujecie w sobie nawzajem szansy na ich zaspokojenie. Zawieracie milcząca umowę: odstąpię ci to, co mam, o ile ty dasz mi w zamian to, co masz.
To handel wymienny. Ale wy nie nazywacie rzeczy po imieniu. Nie mówicie: “To dla nas opłacalne". Mówicie: “Kochamy się". I stad bierze się rozczarowanie.
Już to wcześniej mówiłeś.
A ty to wcześniej robiłeś – nie raz, lecz wiele razy.
Czasem mam wrażenie, że wciąż obracamy się wokół tych samych spraw.
Tak jak w życiu. Trafiony!
Rzecz polega na tym, że ty zadajesz mi pytania, a Ja na nie odpowiadam. Jeśli ty zadajesz to samo pytanie na różne sposoby, Ja muszę się dostosować.
Nie wiem, może mam nadzieje, że usłyszę inną odpowiedź. Odzierasz związki z romantycznej aury. Co złego w tym, że ktoś zakocha się nieprzytomnie i nie zastanawia się nad tym?
Nic. Zakochuj się, ile ci się żywnie podoba. Ale jeśli zamierzasz stworzyć związek na całe życie, przyda się odrobina rozwagi.
Z drugiej strony, jeśli bawi cię wchodzenie w związki jak w wodę – albo, co gorsza, tkwienie w jednym, ponieważ uważasz, że tak trzeba, i zamartwianie się po kryjomu – jeśli bawi cię powtarzanie wzorców z przeszłości, brnij dalej.
Dobrze, już dobrze. Rozumiem. Ale Ty jesteś, niestrudzony!
Tak to już jest z prawdą. Prawda jest niestrudzona. Nie zostawi cię w spokoju. Zewsząd na ciebie bezustannie napiera, pokazując, jak w istocie jest. To może drażnić.
Zgoda. Wiec chciałbym zdobyć narzędzia potrzebne do budowy długotrwałego związku – a ty twierdzisz, że wejście w związek z myślą o celu, jest jednym z nich?
Tak. Upewnij się, że między tobą i partnerem panuje zgodność, co do celu.
Jeśli świadomie przyjmiecie, że jesteście ze sobą nie, dlatego, że się do tego zobowiązujecie, ale ponieważ chcecie zapewnić sobie nawzajem możliwość – możliwość tworzenia Jaźni, wznoszenia swego życia na wyżyny waszego potencjału, uleczenia fałszywego czy niskiego mniemania o sobie i przez bliskie obcowanie waszych dusz, złączenia się z Bogiem – jeśli to sobie będzie ślubować zamiast składać zwyczajowe śluby małżeńskie – wówczas wasz związek ma szansę powodzenia. Rozpoczął się w dobrym duchu.
Ale gwarancji nie ma.
Jeśli chcesz w życiu gwarancji, w takim razie nie chcesz życia. Zamiast niego wolisz próby do przedstawienia z gotowym scenariuszem.
W życiu nie ma miejsca na gwarancje, w przeciwnym razie udaremniony zostałby cały jego ceł.
W porządku. Przyjąłem. Więc teraz udało mi się w moim związku “zrobić dobry początek". Jak to utrzymać?
Wiedząc i rozumiejąc, że pojawia się trudności i wyzwania.
Nie próbuj ich unikać. Witaj je z otwartymi ramionami. Dostrzeż w nich wspaniałe dary od Boga; świetne okazje do urzeczywistnienia tego, co zamierzałeś osiągnąć w związku i – w życiu.
Postaraj się w takich chwilach nie widzieć w swoim partnerze wroga czy przeciwnika.
Właściwie nie dostrzegaj zagrożenia w nikim, nie traktuj niczego jak problem. Ćwicz umiejętności widzenia możliwości w miejscu kłód rzucanych pod nogi. Możliwości...
...Wiem, wiem – “ustanowienia i bycia tym, Kim W Istocie Jesteś."
Nareszcie! Nareszcie to chwytasz!
To niezbyt zachęcająca perspektywa na życie.
W takim razie za nisko ustawiłeś celownik. Poszerz swoje horyzonty. Pogłęb widzenie. Zauważaj w sobie więcej, niż twoim zdaniem się tam mieści. Dostrzegaj też więcej w swoim partnerze.
Na pewno wyjdzie to na dobre twojemu związkowi – i każdemu innemu – jeśli będziesz w innych widział więcej, niż ci okazują. Bo jest w nich więcej. O wiele więcej. Tylko lek nie pozwala im tego objawić. Jeśli spostrzegą, że w twoich oczach są czymś więcej, nabiorą śmiałości, aby pokazać ci to, co już w nich widzisz.
Ludzie starają się sprostać oczekiwaniom innych.
Coś w tym rodzaju. Ale nie podoba mi się słowo “oczekiwania". Oczekiwania niszczą związki. Powiedzmy, że ludzie przeważnie widzą w sobie to, co my w nich dostrzegamy. Im łaskawszy nasz wzrok, tym większa u nich ochota uwidocznienia tej ich cząstki, którą myśmy im wskazali.
Czy nie na tym polega sekret szczęśliwych związków? Czy nie do tego sprowadza się uzdrawianie – na mocy, którego dajemy ludziom bodziec do porzucenia wszelkich kłamliwych myśli na swój temat?
Czy nie robię tego właśnie tutaj, w tej książce, dla ciebie?
Racja.
Oto dzieło Boże. Zadaniem duszy jest swoje przebudzenie. Dziełem Bożym jest budzenie innych.
A to można osiągnąć widząc ich, Jakimi Są Naprawdę – i stale im o tym przypominając.
Istnieją na to dwa sposoby: przypominanie im, Kim Są Naprawdę (rzecz bardzo trudna, ponieważ ci nie uwierzą
, oraz pamiętanie, Kim Naprawdę Jesteś Ty (rzecz o wiele łatwiejsza, ponieważ nie wymaga niczyjej wiary, tylko twojej). Ciągłe tego okazywanie sprawi, że inni w końcu przypomną sobie, Kim Są Naprawdę, gdyż dojrzy w tobie samych siebie.
Wielu Mistrzów przybyło na Ziemie, aby sobą objawić Odwieczną Prawdę. Byli też posłańcy, tacy jak Jan Chrzciciel, którzy Prawdę chlubnie głosili, mówili o Bogu z niezrównana jasnością.
Dany im był dar nadzwyczajnego wglądu, szczególne otwarcie na Odwieczna Prawdę i zdolność przekazywania zawiłych pojęć w sposób przyswajalny dla mas.
Ty też jesteś posłańcem.
Ja?
Tak. Nie wierzysz?
Tak trudno się z tym pogodzić. Chodzi mi o to, że każdy pragnie być wyjątkowy...
...jesteście wszyscy wyjątkowi...
i odzywa się ego – przynajmniej we mnie, i stara się wywołać poczucie, że zostałem “powołany" do akiegoś wielkiego zadania. Wciąż muszę zwalczać Twoje ego, śledzić i korygować myśli, słowa, uczynki, aby wyłączyć z tego wszelkie osobiste korzyści. Niezręcznie, więc jest słuchać tego, co mówisz, gdyż to schlebia mojemu ego, a ja całe życie próbuję je ukrócić.
Wiem. Nie zawsze z powodzeniem. Z bólem muszę przyznać ci rację.
Lecz wobec Boga potrafiłeś wyzbyć się ego. Niejedną noc błagałeś o jasność, zaklinałeś niebiosa, aby udzieliły ci wglądu, nie po to, aby przydać sobie zaszczytu czy się wzbogacić, ale z czystego, głębokiego pragnienia wiedzy.
Zgadza się.
Przyrzekałeś mi po wielekroć, że jeśli dostąpisz tej wiedzy, resztę swego życia – każdą chwile na jawie – poświecisz dzieleniu się Odwieczna Prawdą z innymi... nie dla chwały, lecz ze szczerej chęci uśmierzenia bólu i cierpienia; niesienia radości, ulgi, pomocy; przywrócenia poczucia wspólnoty z Bogiem, jakiej zawsze doświadczałeś.
Tak.
Tak.
Dlatego wybrałem cię na Mojego posłańca. Ciebie i wielu innych. Albowiem w nadchodzących czasach świat będzie potrzebował fanfary mnogich trąb, chóru głosów obwieszczających prawdę, zwiastujących uzdrowienie, którego wyczekują miliony. Potrzeba będzie licznych serc złączonych w pracy nad duszą i gotowych podjąć dzieło Boże.
Czy możesz z czystym sumieniem stwierdzić, że nie jesteś tego świadomy?
Nie.
Czy możesz z czystym sumieniem zaprzeczyć, że właśnie po to tu przybyłeś?
Nie.
Czy jesteś wiec gotowy, za pośrednictwem tej książki, ustanowić i ogłosić swoja Odwieczna Prawdę, i dać wyraz Mojej?
Czy muszę zamieścić te ostatnie kwestie?
Nie ma żadnego przymusu. Pamiętaj, że w naszym układzie nie ciąża na tobie żadne zobowiązania. Jest tylko sposobność. Czy nie na te sposobność czekałeś całe swoje życie? Czy nie oddałeś duszy tej misji i przygotowaniom do niej, już od najmłodszych lat?
To prawda.
Zatem rób nie to, do czego jesteś zobowiązany, ale, do czego masz okazje. Zaś, jeśli chodzi o zawarcie wszystkiego w naszej książce, czy są jakieś przeciwwskazania? Myślisz, że masz być tajnym posłańcem?
Nie, chyba nie.
Ogłoszenie światu, że przychodzisz od Boga, wymaga odwagi. Rozumiesz przecież, że świat chętniej uzna w tobie kogokolwiek innego, ale Bożego posłańca? Każdego, kogo posłałem, okryto niesława. Nie dość, że nie zyskali chwały, to w udziale przypadła im tylko zgryzota.
Czy jesteś chętny? Czy twoje serce rwie się do głoszenia prawdy o Mnie? Czy nie boisz się wystawić na pośmiewisko bliźnich? Czy jesteś gotów wyrzec się ziemskiej chwały na rzecz większego zaszczytu – do końca spełnionej duszy?
To wszystko brzmi bardzo poważnie, Boże. Wolałbyś, żebym pożartował na ten temat? Przydałoby się rozjaśnić trochę atmosferę.
Oświecenie to moja specjalność. Może zakończymy ten rozdział dowcipem?
Dobry pomysł. Znasz jakiś?
Nie, ale ty znasz. Opowiedz – ten o dziewczynce rysującej obrazek...
Ach ten... Zgoda. Pewnego dnia mama wchodzi do kuchni i widzi córeczkę siedzącą przy stole. Wszędzie rozrzucone są kredki i mała jest głęboko skupiona na rysowaniu. “Co takiego rysujesz?" - pyta mama. “To będzie Bóg, mamusiu", odpowiada śliczna dziewczynka z pałającym wzrokiem. “To takie urocze, skarbie", mówi mama życzliwie, “ale przecież nikt naprawdę nie wie, jak wygląda Bóg".
“Ależ, mamusiu", szczebiocze dziewczynka, “pozwól mi tylko skończyć..."
Pyszny dowcip. A wiesz, co jest w nim najpiękniejsze? Dziewczynka ani przez chwilę nie wątpiła, że dokładnie wie, jak Mnie narysować!
Tak.
Teraz Ja opowiem ci pewna historię i tym zamkniemy rozdział.
Zgoda.
Był kiedyś mężczyzna, który ku swojemu zdziwieniu oddał się nagłe bez reszty pisaniu książki. Dzień po dniu – czasem nawet w środku nocy – chwytał za pióro, aby utrwalić każda nowa myśl. Wreszcie ktoś zapytał go, nad czym tak pracuje.
“Och, zapisuję bardzo długa rozmowę, jaka prowadzę z Bogiem."
“To urocze", odparł ów znajomy mile, “ale przecież wiesz, że nikt do końca nie wie, co powiedziałby Bóg".
“Ależ", odpowiada mężczyzna, “pozwól mi tylko skończyć".