Wspólnota AA i Internet
„… nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi.”
Bardzo popularne i często powtarzane w naszym środowisku jest twierdzenie, że posłanie to ja niosę przez swoje wypowiedzi na mityngach. Czasem dodaje się jeszcze, że swoją postawą życiową, niepiciem i przykładem.
Też tak mawiałem. Nawet dość długo. Tylko ostatnio zacząłem mieć jakby pewne wątpliwości. Czy faktycznie narzekanie podczas mityngowych „problemów i radości” na niegrzeczne dziecko, niesprawiedliwego szefa, arogancję urzędników, złośliwego sąsiada, problemy z akumulatorem, jest faktycznie niesieniem posłania?
Jeśli nawet powiem coś na temat Kroków I-V (w temacie VI-XII zwykle zapada martwa cisza), to czy moje słowa trafią do tego, który wciąż jeszcze cierpi? Przecież trafią jedynie do kogoś, kto już dotarł na mityng, już jest w jakimś sensie zaopiekowany.
Rzeczywiście, zmieniłem sposób myślenia, w niektórych przypadkach także zachowania, przede wszystkim zaś - nie piję. Czy jednak nie przeceniam roli swojego przykładu w niesieniu posłania? Czy jestem pewien, że cały świat wokół mnie z zapartym tchem obserwuje i w napięciu śledzi zmiany, które w sobie wprowadzam? Oj, chyba nie jestem aż tak ważny…
No i wyszło mi, że posłanie AA najskuteczniej niosą… telenowele (modna jest w nich postać alkoholika, który w pewnym momencie zaczyna się leczyć) oraz placówki odwykowe.
Tak, mam o tym niejakie pojęcie, potrafię to zrobić. Wpadłem więc na pomysł wykorzystania „powierzonego mi talentu” w niesieniu posłania, a także dla dobra Wspólnoty AA, i zmajstrowałem strone www.
Kiedy w tzw. Księdze Gości jednej ze stron przeczytałem niedawno (cytat): „Hm, kilka dni temu, po przeczytaniu m.in. tej strony od deski do deski, postanowiłem przełamać wstyd i dołączyć do grupy AA. Pierwszy mityng już za mną… pozdrawiam i dziękuję” - miałem świadomość, że zaniosłem posłanie w sposób o wiele bardziej sensowny, niż opowiadając na mityngu AA o problemie z trawą żółknącą na działce.
Ale moja działalność to w rzeczy samej partyzantka i większego wpływu na całokształt raczej mieć nie będzie. No, cóż… 11,5 miliarda stron internetowych (tak, to nie pomyłka, chodzi o miliardy), właściwie cała wiedza ludzkości, a w tym także oficjalne strony AA… Jasne, można się odciąć… od Internetu, od telefonii komórkowej, a nawet od elektryczności też można. Tylko… po co?
Czy nam się to podoba czy nie, Internet staje się coraz bardziej obecny w naszym życiu. I proces ten będzie się nasilał i rozwijał. Część aowców (statystycznie są to zwykle ludzie w wieku 40-60) w swoim życiu prywatnym jeszcze jakoś tam bez komputera i Internetu być może sobie poradzi. Ale czy fakt, że czegoś nie rozumiem, czegoś nie umiem obsługiwać, jest wystarczającym argumentem, żeby to potępiać i odrzucać?
Internet jest narzędziem. Takim samym jak młotek. Młotkiem można zbić łóżko, szafę i stół, ale można też rozwalić głowę sąsiadowi. Narzędzia trzeba po prostu odpowiednio wykorzystywać, ot i cała filozofia.
Moim zdaniem Wspólnoty AA nie stać, już nie mówię na odcinanie, ale na niewykorzystanie tego powszechnego medium, jakim jest Internet. Ba! Nie stać nawet na wykorzystywanie Internetu w sposób tak ograniczony i tak wolno rozwijany, jak to się dzieje obecnie.
Jeśli nie będziemy w ten nowy świat wchodzić i korzystać z niego dynamiczniej, pełniej, to może lepiej faktycznie zostawmy niesienie posłania AA reżyserom telenowel i terapeutom.
Nie zmuszajmy nowych, innych niż my członków AA, w nowych, innych czasach, do chodzenia naszymi starymi i koślawymi mostami.
Meszuge
|